Januszewo

Blog Elżbiety Zdun

Goście

Odwiedza nas 2 gości oraz 0 użytkowników.

Kategorie

Statystyki

Użytkowników:
5
Artykułów:
215
Odsłon artykułów:
1739217

Article Module

Drogi Gościu!

 Miło przywitać Cię na mojej stronie.

Chcę pisać tu i zamieszczać, zrobione przeze mnie zdjęcia dotyczące Januszewa

Elżbieta

Debiut

     Młodzież jest z gruntu dobra oczywiście zdarzają się przypadki złych zachowań, ale ja osobiście zetknęłam się wyłącznie z odosobnionymi "egzemplarzami".

Bardzo mnie cieszy, że również młodzi ludzie zaglądają na mój  blog.

Dzisiaj spotkała mnie wielka przyjemność opublikowania w odcinkach opowiadania napisanego przez bardzo młodą osobę, która jednak zastrzegła sobie ujawniania swoich danych. Powiem tylko,że osoba ta pochodzi z Januszewa i nie jest to nikt z mojej rodziny.

Opowiadanie to wprawiło  mnie w zachwyt i zdumienie.

 

      Umarłem. Nie potrzeba było sekcji zwłok. Nie potrzebny był nawet pogrzeb. Po prostu umarłem. Nie zdążyłem napisać testamentu. Z nikim się  nie pożegnałem, ale nie żałuję. Nikt po mnie nie płacze, nikt mnie nie wspomina. Krąży kilka wersji mojej śmierci. Najciekawsze jest jednak  to, że żadna, ale to żadna nie jest prawdziwa. Kiedy dotrwasz do końca to poznasz niewygodną prawdę, o której nikt nie mówi.

    Wstałem rano o godz.6:00. Ogoliłem się i umyłem. Żona jeszcze spała, więc po cichu otworzyłem lodówkę. Pomyślałem o tym,że dziś muszę iść do dentysty i będzie to trochę bolało. Zajrzałem wtedy do lodówki i wyjąłem cztery jajka,szynkę i kawałek sera. Wstawiłem jajka,żeby się ugotowały, a w tym czasie przygotowałem kanapki. Z szafki wyciągnąłem też paczkę kawy i nasypałem po dwie  łyżeczki, czyli tak jak lubi.Kiedy jajka zaczęły się gotować, włączyłem czajnik. Wyjąłem jajka,obrałem je i pokroiłem na kanapki. Czajnik zaczął gwizdać i usłyszałem, jak coś mruczy. Wyjrzałem, z sypialni wyszła ona, przywitałem ją. Nie spodziewałem się,że będzie taka niewyspana.

- Ucisz to - powiedziała. Zestawiłem czajnik i zalałem kawę. Potem w milczeniu zjedliśmy śniadanie. Nie jestem pewien czy jej smakowało. Kiedy skończyliśmy ubrałem się, wziąłem kluczyki i poszedłem do garażu. Tam stał mój wysłużony, ale jakże lojalny "Kadet". Wsiadłem do niego i pomyślałem o tym, że muszę kupić jakiś odświeżacz powietrza. Kiedy przekręciłem kluczyk po raz pierwszy to za, stanawiałem się nad zapachem truskawkowym i waniliowym. Przy drugim razie zdecydowałem się na wiśniowy. Przy trzecim razie odpalił i pojechałem do pracy.Samochód się nie zmienił, miarowo stukał , dokładnie co 2 sekundy. Droga też się nie zmieniła, chociaż przybyła nowa dziura na mojej ulicy. Po kilku minutach już utknąłem w korku. Lekko znużony dotarłem do pracy o 7:48. Zaparkowałem, wysiadłem i podszedłem do drzwi, kiedy nagle się zatrzymałem. Wróciłem i zamknąłem drzwi w samochodzie. Wszedłem do mojego zakładu pracy, gdzie pracuję jako sprzedawca muszli klozetowych. Sprawdziłem czy nikt nic nie ukradł. Wszystko jest na swoim miejscu.  No w końcu kto normalny ukradłby klozet. Stanąłem za kasą, a pierwszy klient pojawił  ok.8:40. Był to dość postawny mężczyzna, krótko ogolony. Ciekawe  było to, że miał tchórzofretkę na ramieniu. Podszedł niepewnym krokiem do lady i zaczęła się rozmowa. Dzień dobry - powiedział. Dzień dobry. W czym mogę pomóc?-Szukam ...ten tego, no ...no kibla po prostu.

- Jakiś szczególny model, może z automatyczną klapą czy spłuczką na czujnik ruchu?- zaproponowałem.

- Po prostu kibel! Czy to tak trudno zrozumieć! Daj mi zwykły , prosty sracz!.

-Dobrze  już dobrze. Proszę tędy. - Przestraszyłem się go trochę, widać,że jest nerwowy, więc

postanowiłem, że nie będę się narzucał. Zaprowadziłem go do lejki z najprostszymi modelami.

Zastanawiał się teraz tylko nad kształtem rezerwuaru..

-Który lepiej się sprawdzi w małej łazience? - półszeptem się zapytał

-Lepszy powinien być ten - wskazałem na model z wąskim rezerwuarem

Zdecydował się  na niego i podeszliśmy do kasy. Zapłacił kartą po czym wyszedł. W jego kroku

było widać ulgę. Pewnie zdenerwował się w domu, zniszczył łazienkę i został wysłany po nowe wyposażenie . Tak bywa.

Kiedy zamknął za sobą drzwi to nastała cisza. Cisza niesie tutaj ze sobą nudę. nuda natomiast, dozę szaleństwa. Kiedy nikt nie patrzy to lubię się pobawić (z) sedesami. Mówię do nich, głaszczę je, a nawet jem z nimi drugie śniadanie.

     Przyszedł następny klient. Powiedziałbym nawet, że to klienci, bo była to rodzinka. Kochająca rodzina, w której panuje szacunek, miłość i zaufanie.

 Wiedzieli po co tu są, byli po sedes. Ale dało się wyczuć, że ten sedes to dla nich coś więcej To nowy członek rodziny. Chyba popadam w obłęd, przecież oni są tu po muszlę klozetową i tyle. To tylko moje wyobrażenia i zboczenie zawodowe mówią mi takie rzeczy. Potrzebuję urlopu, długiego urlopu. Pojechałbym na wieś, ale taką kompletnie  zabitą  dechami wiochę, gdzie nie będzie  żadnego zasranego kibla! Spokojnie, tylko się nie denerwuj, masz klientów...

-Czy dostarczacie towar do domu?- spytał ojczulek.

...musisz ich obsłużyć.

-Tak ,ale to wymaga dodatkowej opłaty.

-To może jednak weźmiemy go sami. Wie pan kryzys.

Kolejny zadowolony  klient wyszedł z kolejnym towarem. Czasami czuję, że ten towar to moje

dzieci...,których nie mogę mieć. Tak jestem bezpłodny. To był wypadek. Spadłem z roweru, ale to stare dzieje.

      Już 16:00. To koniec pracy na dziś. Wsiadam do samochodu. Mój "Opel", tylko on jest pewny, tylko na niego zawsze mogę liczyć, zawsze za trzecim raz...?! Tak! Nie mogę już na nic liczyć. Muszę jechać do mechanika, więc ruszyłem przed siebie. Jadąc przez miasto czułem się otoczony. Zewsząd stal, szkło i metal. Muszę wziąć urlop. O tak!. Zajeżdżam do mechanika.

Ogląda, sprawdza i słyszę werdykt. Stary rozrusznik do wymiany. Na szczęście nie miał nic do roboty i zrobił to w pół godziny.

       Odpalił za pierwszym razem. Poczułem, że to nie ten samochód, ale cieszyłem się,że teraz będzie bardziej niezawodny. Od mechanika pojechałem do marketu. Miałem listę na której były chleb, ser, jajka, papier toaletowy i parę innych rzeczy. Po kilku minutach miałem to wszystko w koszyku. Przy kasie była zwyczajowa kolejka. Kiedy już swoje odstałem i zapłaciłem za zakupy zauważyłem jakiegoś żebraka idącego w moją stronę, który nie wyglądał na pijaka. To nie był pijak. Poprosił o chleb i coś do picia. Dałem mu to o co poprosił, a ten podziękował mi i się oddalił. Poczułem się wtedy lepiej, bo mogłem pomóc człowiekowi w potrzebie. Znów wsiadłem  do mojego wehikułu. Dojechałem do domu i już pod drzwiami czułem zapach z kuchni. Kotlet schabowy i ziemniaki. Ale nie mogę, bo przecież mam wizytę u dentysty o godz.19:00. Wchodzę do domu, gdzie żona mnie wita i pyta się jak było. Opowiedziałem jej wszystko to samo co wam, no prawie wszystko. Lepiej, żeby nie znała moich myśli. Ale ją kocham, a to jest najważniejsze. Ona jest najważniejsza. Co by ze mną było, gdybym jej nie spotkał. Pewnie z pętlą na szyi, albo z dziurą w głowie. Posiedzieliśmy razem, obejrzeliśmy jakiś program w telewizji, ale cały czas myślałem o tym dentyście. To miało być leczenie kanałowe. Przyszedł czas na wyjazd i znowu wsiadam do mojego samochodu. Znam drogę, więc zbytnio nie uważam na to co się dzieje na szosie.

Martwię się tylko tym co mnie czeka.

Czekała mnie ciężarówka na skrzyżowaniu. Ze mnie nic nie zostało. Zostawiłem ją samą.

                                                                                                                   cdn

Budzę się i odgarniam koc. Na dworcu co prawda jest tłok, ale dzięki temu jest ciepło. Od dłuższego czasu nawet nie czuję smrodu. Wstaję i rozglądam się po okolicy. Wszyscy śpią. Zwijam koc i kładę go na moim miejscu. To moje miejsce,którego muszę pilnować, to miejsce, to dla mnie wszystko, to jest moje miejsce na ziemi. Kiedyś miałem dom, ale spłonął. Rodzina nie obudziła się na czas. Tylko ja przeżyłem , bo zawsze miałem lekki sen. Nie martwiłem się o nic, więc nie ubezpieczyłem ani siebie, ani domu. Zostałem z niczym i trafiłem tutaj.

        Wychodzę przed dworzec. Mamy piękną wiosnę. Trzeba zebrać trochę grosza, więc wyruszam na łowy. Już po jakichś 15 minutach zebrałem kilka butelek, co wystarczy na bułkę. Nie wiem co robić więc ruszę na miasto. Mimo że nie mam z kim się spotkać to mogę wspominać. Akurat przechodzę ulicą przy której była moja ulubiona kawiarnia. To w niej ją poznałem. Była strasznie zaczytana, ale co chwilę się rozglądała. Przez dłuższą chwilę obserwowałem ją, aż w pewnym momencie opuściła książkę i spojrzała się prosto na mnie. Nie byłem pewien co miało znaczyć to spojrzenie. Zawstydziłem się, bo naprawdę mi się spodobała. Miała w oczach to coś. Widziała co się dzieje i zaprosiła mnie do stolika. Zaczęliśmy rozmawiać, a mówiliśmy o różnych rzeczach, książkach, ulubionych miejscach,a potem o rodzinie i znajomych. Już wtedy wiedziałem, że to ona. Zresztą ona chyba czuła to samo, bo spotykaliśmy się tam co tydzień, co dwa dni, codziennie. Doszło do tego,że nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Zostaliśmy parą, by po jeszcze kilku miesiącach wziąć ślub. Ale teraz nie żyje.

         Widzę skup, czas sprzedać zdobycz. Złomiarz poznał mnie z daleka. W końcu dzień w dzień, jeśli przychodzi się do kogoś w tej samej sprawie od 8 lat, to nie ma innej możliwości.

  • Cześć, jak leci? - zapytał się
  • Jakoś to idzie, było gorzej.
  • Masz coś dla mnie?
  • To co zwykle.

          Podaję mu butelki.

  • Nie będziesz zadowolony. Ceny spadły. - odpowiedział mi. 

     Zasmuciłem się nieco. Zdarzały się w końcu cienkie czasy, ale dzisiejszy dzień jest szczególny, bo to jej urodziny. Potrzebuję pieniędzy na chociaż jednego kwiatka na grób. Czy to tak dużo? 

  • Wiem jednak jaki dziś dzień i mam coś dla ciebie. Trzymaj

? powiedział nieco zakłopotany i wręczył mi różę. Żółta róża. Jej ulubiona. Nie myśląc wiele idę na grób. Cmentarz jest ogromny, ale znajduję to miejsce bez problemu. Nie chciała, żeby ją opłakiwać. Miała raka. Lekarze nie dawali jej szans, ale walczyła. Mieli rację , tej walki nie dało się wygrać. Na koniec przykazała mi tylko dwie rzeczy. Miałem nie płakać,gdy już jej zabraknie i miałem zaopiekować się jej matką. Następnego dnia dom spłonął doszczętnie. Nie znaleziono nawet ciał. Tylko pył. 

Kładę różę i przecieram płytę. Czuję głód, ale brakuje mi kilku groszy. Dawno nie żebrałem, ale muszę. Idę więc do marketu, tam mogę znaleźć  jakiegoś dobrego człowieka. Czekam i czekam, czasem próbuję kogoś zaczepić ale bezskutecznie. Siadam więc przy ścianie i patrzę na szkołę naprzeciwko. W tym liceum uczyłem kiedyś historii. Po studiach udało mi się znaleźć pracę właśnie w tym liceum, więc się tu przeprowadziłem. Z początku, kiedy mnie nie znali traktowali mnie z góry. Byłem trochę takim popychadłem, ale czas jednak zmienia wszystko. Poznali mnie, a ja poznałem ich. Przyjęli mnie do swojego grona, jak brata. Nauczanie to nie jest łatwa praca, wymaga kilku poświęceń, ale to właśnie kochałem robić. Teraz wieczorami opowiadam o dawnych dziejach moim towarzyszom niedoli. Nie nudzi nam się chociaż... . Nagle zauważam  mężczyznę. Wygląda na miłego więc podchodzę do niego i proszę o chleb, a jeśli byłby tak miły to może jeszcze jakiś sok. Dobrze trafiłem, bo jest naprawdę miły i podarował mi to o co prosiłem. Dziękuję mu tak ,jak tylko potrafię i odchodzę. Wracam na dworzec i opowiadam o tym co się dziś przytrafiło. Niektórzy dziwnie się patrzą na mnie, tak z zazdrością. 

     Zbliża się wieczór, a ja jak zwykle opowiadam o historii. Dziś czas na powstanie warszawskie. Wszyscy mnie słuchają, nawet zwykli przechodnie. Jednak nie jestem nic nie znaczącym menelem. Mam swoją wartość i ją znam. Robi się ciemno, więc kładę się na swoim miejscu. Tylko tu czuję się bezpiecznie. Ale tylko przez kilka sekund. Wtedy czuję nóż w szyi . Jakiś żul zabił mnie dla kilku groszy i połówki chleba. Zawiodłem ją. Codziennie płakałem. 

  

                                                                       cdn

 

Obudziłem się ze ze wschodem słońca. Plan miałem prosty, otworzyć skup, obsłużyć klientów, zamknąć skup i jechać do dentysty. Zrobiłem sobie śniadanie, zwykła jajecznica, jak co drugi dzień. Umyłem się i ubrałem. Mieszkałem sam. Nie mogłem sobie jakoś nikogo znależć. No dobrze, tak naprawdę nikt mnie nie chciał. Jaka dziewczyna chciałaby chłopaka, a co dopiero męża  na wózku. Od urodzenia byłem sparaliżowany od pasa w dół. Rodzice nie mieli lekko. To od nich  otrzymałem skup razem ze złomowiskiem. Na szczęście jestem zaradny i mam żyłkę majsterkowicza, potrafiłem zbudować kilka rzeczy, które ułatwiły mi życie.

       Kiedy się już najadłem to otworzyłem skup i czekałem. Czekanie jest nudne, ale przyzwyczaiłem się do tego. Miałem dużo czasu na konstruowanie i małe naprawy. Udało mi się przystosować samochód do moich możliwości, co dało mi większą swobodę poruszania się. Nie potrzebowałem niczyjej pomocy. Nie potrzebowałem litości. Nienawidziłem, kiedy ludzie udawali współczucie. Te sztuczne wyrazy twarzy, udawana chęć pomocy. Dzięki temu się dowartościowywali. A ja...ja się czułem z tym źle. Czasami przez nich myślałem, że naprawdę nic nie potrafię samodzielnie zrobić. Ale to minęło i zacząłem  mówić im nie. To było, jak miałem około 15 lat. Wtedy pierwszy raz pokazałem, że nie potrzebuję nikogo, aby żyć. To była prosta rzecz,ale od takich się zaczyna. Założyłem sobie buty. Z dnia na dzień, potrafiłem coraz więcej i byłem coraz silniejszy i pewny siebie. Dzięki temu zostałem tym kim jestem.

   Pierwszy ?klient?. Od razu dało się wyczuć, że nieco podchmielony. Ledwo trzymał się na nogach. Jakimś cudem do mnie się doczłapał i wyjąkał:

  • Szefuniu, mam coś dla ciebie.

Pokazał torbę puszek. Zważyłem je i zapłaciłem za nie. Wychodził z placu tym samym chwiejnym krokiem. Codziennie tu takich spotykam. Ale bez  nich byłoby ciężko utrzymać interes.

     Znowu zapadła cisza. Zająłem się pewnym projektem. Tak dla pewności chciałem zbudować budzik na baterię słoneczną. Miałem już wszystkie materiały i potrzebne narzędzia, więc zacząłem montaż. Mam już podpinać pierwszy kabel, ale ktoś zapukał. Nieco mnie przestraszył i mechanizm spadł mi na ziemię. Na szczęście  nic się nie stało. Obsłużyłem delikwenta i odprawiłem z zapłatą. Mogłem spokojnie dokończyć swoją pracę. Ale nawet  nie przebyłem połowy drogi do kanciapy i zaczęli się zbierać menele. Dobrze, że mieli ze sobą dużo towaru. To poprawiło mi humor. Kiedy ich obsłużyłem, to wróciłem w końcu do swojej kanciapy. Kawałek po kawałku złożyłem mechanizm. Był perfekcyjny. Wyjechałem na plac poużywać świeżego ,wiosennego powietrza i co nieco się zdrzemnąłem. Chwilę po tym, jak się obudziłem  przyszedł mój dobry znajomy. Mimo,że jest bezdomnym, to nie znaczy, że to żul. On jest inny. Znam go od liceum. Był w końcu moim nauczycielem historii. Tylko on zawsze traktował mnie normalnie. Nie miałem żadnej taryfy ulgowej. Dzięki niemu się zmobilizowałem. Chciałem iść na studia inżynieryjne, ale rynek się załamał i dużo straciliśmy. Utrzymywaliśmy kontakt przez cały czas. Nawet po tym co mu się  stało Dobrze wytrzymał utratę rodziny. Pamiętałem, że akurat dziś jest rocznica śmierci jego żony, a on nie należy do bogatszych ludzi, więc zrobiłem mu prezent i kupiłem żółtą różę na grób jego żony. Miał dla mnie kilka butelek. Ceny butelek są coraz niższe. Ciekawe czy starczyło mu na bułkę? Kiedy dałem mu kwiat, to rozradował się i od razu pobiegł, jak wnioskuję  na cmentarz. Później miałem kilku klientów i zamknąłem skup.

       Wsiadłem do samochodu i pojechałem do dentysty. Kiedy dojechałem to się już robiło ciemno.Wjeżdżam do budynku. Nikogo nie było w kolejce, więc od razu się dostałem do gabinetu.

  • Dzień dobry- przywitałem się
  • Dzień dobry-odpowiedział dentysta ? co boli?
  • Zęby. A tak dokładniej, to chyba mam dziurę.
  • Proszę siadać, zaraz zobaczymy

Usiadłem na fotelu i dentysta zaczął mi grzebać w zębach.

      • Znalazłem problem.Lewa górna siódemka jest do usunięcia. Robimy teraz czy za kilka dni? Radziłbym z tym nie czekać. Kiwnąłem, żeby rwał. Podał znieczulenie, chwilę odczekał i zaczęło się. Ból nie był duży. Po wszystkim zapłaciłem i wyszedłem. Kolację miałem z głowy. Wróciłem do domu i próbowałem zamontować mój mechanizm. Musiałem się nieco podnieść. Złapał mnie skurcz w ręku. Czemu postawiłem na parapecie doniczkę z prętem? Prętem, który wbił się w moją szyję. Niczego nie żałuję.

                                      ***

  Kiedy się rano obudziłem to od razu wiedziałem, że nie będę miał dobrego dnia. To było takie dziwne przeczucie, którego nie potrafię wytłumaczyć.  Ale mimo wszystko postanowiłem, że zrobię to wszystko co zaplanowałem. Tego dnia miałem mało pracy, bo tylko dwóch pacjentów na wieczór. Z tego powodu postanowiłem, że pojadę na ryby. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem na rybach.

      Kiedy już zjadłem śniadanie było ok 6:10. Po wędkę musiałem wejść na strych. Nie zdawałem sobie sprawy, że zrobiłem z niego  taką graciarnię. Znalezienie sprzętu zajęło mi z godzinę, po czym zniosłem go i wyczyściłem. Tą wędkę dostałem jeszcze od ojca na 17 -te urodziny. Mój ojciec był zaprawionym wędkarzem. Tak wiele to dla niego znaczyło. Żałuję jedynie tego, że nie pojechałem z nim wtedy na jezioro. Może udałoby mi się go uratować, kiedy tonął. Kiedy byłem już gotowy, spakowałem wszystko do samochodu i pojechałem nad rzekę. Przyjeżdżałem tu kiedyś z ojcem, jak byłem mały. To tu właśnie złowiłem swoją pierwszą rybę. Przybyłem tu znowu, ale tym razem byłem sam. Kiedy już się rozłożyłem ze wszystkim, to zarzuciłem wędkę i wygodnie sobie usiadłem. Po kilku rybach zauważyłem, że ktoś się zbliża. To była dla mnie niespodzianka, gdyż był to znajomy mojego ojca, z którym tu kiedyś przyjeżdżaliśmy. On też się rozłożył i zaczął łowić. Zaczęła się między nami rozmowa o tym, jak tam się żyje, jak tam u rodziny, co robię w życiu itd. Rozmowa się miło ciągnęła, tak samo jak łowienie ryb. Nie źle się zagadaliśmy, aż tak bardzo, że nie zauważyłem brania. Nie trzymałem wtedy wędki, a to był poważny błąd, bo złapała się na tyle duża ryba, że wciągnęła wędzisko do wody i pociągnęła je za sobą. Straciłem tym samym ostatnią pamiątkę po ojcu. Trochę się załamałem, ale utrzymałem spokój.

                 To co się stało, zmusiło mnie do wcześniejszego powrotu, co mnie nieco zasmuciło. W domu byłem chwilę po 15:00, a pierwszego pacjenta miałem dopiero na 19:00. Pomyślałem, że w tym czasie mogę sobie coś poczytać. Kiedy podszedłem do biblioteczki , nie mogłem się zdecydować co wybrać. Jednak po chwili zastanowienia sięgnąłem po ?Raport pelikana?. Uznałem, że powinno starczyć mi czasu na ukończenie jej. I miałem rację ,bo odłożyłem ją ok.18:45. Wtedy poszedłem do gabinetu i przygotowałem  sprzęt. Ledwo zdążyłem się ogarnąć i przyszedł pacjent. Zęby miał w średnim stanie, ale musiałem mu wyrwać lewą ,górną siódemkę, co poszło dość sprawnie. Kiedy wyszedł zauważyłem, że nikogo w poczekalni nie ma.

   Miałem już zamykać, kiedy wpadł jakiś nie źle zdyszany człowiek, chyba bezdomny i prosił, a raczej błagał o przyjęcie, bo strasznie boli go ząb. Nie chciałem być niemiły , więc przyjąłem go, a zresztą uznałem, że i tak drugi pacjent  chyba nie przyjedzie. Kiedy usiadł na fotelu zobaczyłem nawet zadbane uzębienia, ale z kilkoma ubytkami. Pokazał wtedy, gdzie go boli. Była tam niezła dziura, ale nie powinna sprawiać problemów. Podałem mu znieczulenie i odczekałem chwilę, aż  zacznie działać. Wtedy wziąłem wiertarkę i zacząłem wiercić. Błędem było to, że zapomniałem maski ochronnej. Kilka odłamków zęba wpadło mi do oczu. Spanikowałem i chciałem przetrzeć oczy, ale dopiero ,kiedy poczułem wiertło na twarzy przypomniałem sobie co trzymałem w ręku. Zacząłem się miotać z bólu i straciłem równowagę, rozbijając sobie głowę i wykrwawiając się, kiedy ten menel uciekł. Mogłem go uratować wtedy na jeziorze.

 

                                                            cdn

 

    To był piękny,wiosenny poranek. Jak w każdy taki dzień, miałem zamiar iść na ryby. W końcu z tego żyję. To był pierwszy dzień na tyle ciepły, że mogłem wziąć wędkę do ręki i iść nad rzekę. Byłem tak podekscytowany, że w pośpiechu umyłem się, ubrałem i zjadłem śniadanie. Potem przyszedł czas na sprawdzenie mojego  sprzętu. Kiedy wyciągnąłem wszystko ze skrzynki i ukazała mi się moja stara, sprawdzona wędka. Nie pamiętam, kiedy ją kupiłem. To na niej łowiłem z przyjaciółmi. Przeliczyłem wszystkie przynęty i dokładnie obejrzałem czy nic nie popękało. Na szczęście wszystko było w najlepszym porządku, więc mogłem w końcu iść nad rzekę.

      Na miejscu byłem chwilę po 9:00 i spotkałem tam syna mojego śp. przyjaciela. W trójkę łowiliśmy tu przez lata, do czasu tego wypadku  nad jeziorem. Jego ojciec wpadł do jeziora, kiedy nikogo nie było w pobliżu. Od tamtego czasu był dla mnie jak syn, a ja dla niego jak ojciec. Ostatnio jednak spotykaliśmy się coraz rzadziej. Usiadłem koło niego i się rozstawiłem. Zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy, takie jak praca,rodzina. Trochę się zagadaliśmy i on przestał patrzeć na wędkę. Złapała mu się wielka ryba i wciągnęła wędkę do wody. Zasmucił się nie źle, spakował i pojechał do domu. Po jakiejś godzinie miałem pełną siatkę ryb, więc wróciłem do domu, aby je schować. Po drodze spotkałem mojego proboszcza, który upomniał mnie, że nie byłem na porannej mszy. Zapewniłem, że przyjdę wieczorem.

      Kiedy byłem już w domu to zostawiłem ryby w lodówce i coś zjadłem. Uznałem, że lepiej będzie iść nad brzegiem rzeki cały czas, co i zrobiłem. Idąc tak sobie zacząłem wspominać dawne czasy. Kiedy byłem młody postanowiłem, że będę wędkarzem, co niezbyt spodobało się moim rodzicom. Uznali, że to głupie i nie da się z tego wyżyć. Ja jednak byłem nieugięty i stałem przy swoim. Po jakimś czasie zrozumieli, że odwiodą mnie od tego i dostałem ich ?błogosławieństwo?. Za zaoszczędzone  pieniądze kupiłem sobie pierwszą wędkę z prawdziwego zdarzenia. Miałem do tego talent. Potrafiłem wyczuć, gdzie ryby będą brać i na co. Bardzo mi się to przydało i trochę zarobiłem. Jak już mogłem sobie pozwolić na sprzęt profesjonalny, to zacząłem jeżdzić na zawody. Może nie byłem najlepszy, ale zawsze w czołówce. Dzięki temu zyskałem uznanie w gronie innych wędkarzy. Wtedy jednak, mój przyjaciel miał ten wypadek na jeziorze. Trochę to zmieniło moje podejście do łowienia ryb i przyhamowałem. Wróciłem do łowienia nad rzeką. Dalej żyję z wędkarstwa, jednak teraz nie zarabiam tyle co kiedyś. Mimo to ,wciąż przychodzą  do mnie starzy znajomi po radę albo na pogawędkę.

             Już prawie dochodziłem do łowiska, kiedy coś mnie od tyłu uderzyło w nogę. To był jakiś pijak na rowerze. Byłem tak zamyślony, że go nie usłyszałem i wjechał we mnie. Przewróciłem się i zakląłem za nim , kiedy odjeżdżał. Wstałem po chwili i poczułem lekki ból w kolanie, który zignorowałem i poszedłem dalej. Kiedy już byłem na miejscu, to znów się rozstawiłem i zarzuciłem wędkę. Nic nie brało przez dłuższy czas. Siedziałem i nudziłem się niemiłosiernie. Wtedy poczułem ostre szarpnięcie. To musiało być coś  iście ogromnego. Podjąłem wyrównaną walkę, choć miałem wtedy już swoje lata. Męczyłem się z nią ponad pół godziny, ale nie chciała odpuścic. To mogła być ryba  życia. Kiedy miałem ją już blisko brzegu to wstałem, żeby móc ją  łatwiej wyciągnąć na brzeg i popełniłem tym samym katastrofalny błąd. Kiedy ryba szarpnęła poczułem okropny ból w kolanie i przewróciłem się do wody, bo stałem na samym brzegu. Woda była zimna, a nurt dość silny, więc nie miałem większych szans na wypłynięcie na brzeg. Zrozumiałem, że tego nie przeżyję. A mogłem się ich posłuchać.

 

                                                         ***

  Obudziłem się jak co dzień ok. 5:00. To czas na poranną modlitwę. Kiedy skończyłem była już szósta. Ubrałem się wtedy i ruszyłem na śniadanie, która moja gosposia akurat zdążyła przygotować. Kiedy wszedłem do kuchni, przywitałem ją i razem pomodliliśmy się nad posiłkiem i go zjedliśmy. Po nim zacząłem myśleć nad dzisiejszym kazaniem, które będę wygłaszał. Jestem w końcu tu proboszczem. Pomyślałem, że powinienem coś powiedzieć o pracy w niedzielę. Nie minęło  pól godziny, a kazanie miałem już ułożone. Poszedłem wtedy otworzyć kościół i przygotować mszę. Po kilku minutach przyszli pierwsi ludzie, mimo,że nie dzwoniłem jeszcze. Wszedłem na dzwonnicę i zadzwoniłem na 30 minut przed  mszą, po czym ubrałem się w szaty liturgiczne i czekałem.

     O ustalonej godzinie rozpocząłem mszę. Szału nie było. Nie zdziwiłbym się, gdybym więcej osób zobaczył przed sklepem, ale dobrze że chociaż tyle osób tu przychodzi. Msza była zwyczajna, nic się niezwykłego , a nawet ciekawego nie zdarzyło. Po mszy wziąłem rower  i pojechałem do chorych z sakramentem komunii. Drogę znałem dobrze, bo od kilku lat to są te same osoby, głównie ludzie starsi. Zacząłem po drodze myśleć nad tym czy nie wystosować prośby o przeniesienie, bo tutaj nic chyba nie zdziałam. Potrzebny jest im tu ktoś bardziej charyzmatyczny, ktoś kto ich poprowadzi w życiu duchowym. Ja jestem na to już za stary. Tu potrzeba kogoś młodego, silnego, zdeterminowanego. Mnie już przestają słuchać. Nie wiem czy dlatego, że jestem trochę staroświecki, czy dlatego że mnie nie lubią. Trochę się wtedy zamyśliłem i nie zauważyłem, że po ulicy ktoś chodzi, a ja jadę prosto na niego. Próbowałem wyhamować. Zapomniałem jednak

o tym, że niedawno wymieniałem przednie hamulce, więc wyleciałem przez kierownicę i roztrzaskałem sobie głowę o  asfalt. Nikt mnie nie słuchał.

 

                                                          ***

             A więc dotrwaliście do samego zakończenia. Teraz dowiecie się, jak było naprawdę. Czy jesteście na to gotowi?. A więc prawda jest taka, że każda z tych historii wydarzyła się naprawdę chociaż z jedną różnicą. Żadna z nich nie jest moją historią, chociaż nią jest. Otóż wszystkie mi się śniły, przez lata, noc w noc inna. Pewnie ciekawi was skąd je znam. W każdej wystąpiłem. To ja zatrzymałem na pasach ciężarówkę, która uderzyła w sprzedawcę armatury. To ja podarowałem złomiarzowi donicę z prętem. To ja przybiegłem do dentysty z zębem. To ja potrąciłem tego wędkarza, jadąc rowerem. To przede mną chciał wyhamować ksiądz, któremu ukradłem rower. W końcu to ja zabiłem tego bezdomnego, przez co trafiłem do więzienia na 25 lat, których nie przeżyłem. Ja zabiłem ich wszystkich. Nie potrafiłem z tym żyć, więc postanowiłem, że z tym skończę. Ze spodni zrobiłem stryczek i powiesiłem się na lampie w celi. Ja nie chciałem tego wszystkiego robić, ale stało się. Wtedy zrozumiałem, że alkohol zniszczył nie tylko moje życie,jak i sześć innych.